Kiedyś było inaczej...
Kiedyś nie spieszyło mi się aż tak do domu. Lubiłam po pracy spacerować od Placu
Zbawiciela w kierunku Ronda Dmowskiego, patrzeć jak ludzie spędzają popołudnia
w centrum Stolicy.
Lubiłam
włóczyć się bez celu wczesnym
wieczorem, a zimą jeździć tramwajem dłuższą
drogą i patrzeć jak pada śnieg za oknem i jak zasypuje przechodniów.
Stać w gigantycznym korku i marznąć na przystanku. Nikt na
mnie nie czekał. Nikt nie pytał – czemu wróciłaś taka zmarznięta?
Bardzo lubiłam być sama, szukałam miejsc gdzie mogę się
zaszyć. Lubiłam spotkać się twarzą twarz z własnymi myślami. Lubiłam (sic!)
płakać. Było mi smutno, ale było mi z
tym na swój sposób dobrze. Przyzwyczaiłam się chyba do takiego stanu umysłu i ciała,
jaki wtedy panował.
I nauczyłam się z tym żyć.
Miałam inne zajęcia, byłam innym człowiekiem. I choć mieszkałam w tym samym mieście… to było
wtedy inne miasto.
Kiedyś było inaczej…
Nie umiałam użyć właściwych słów… Patrzyłam w niewłaściwy
sposób… Wracałam w środku nocy do siebie, bo okazało się, że za długo ze mną
nie można być. Udawałam, że jest tak jak chciałam żeby było. Tłumaczyłam sobie różne
chwile swoją niedoskonałością. Zawsze byłam
wszystkiemu winna.
Kiedyś było inaczej…
Na samą myśl o dzieciach robiło mi się słabo. Widziałam już
oczami wyobraźni koniec wolności i świętego spokoju. Płacz, nieprzespane noce, brak pracy...
Kiedyś było inaczej…
bo nie było Ciebie …