stylesheet' type='text/css'>

wtorek, 1 sierpnia 2017

1 sierpnia

Jeśli Ktoś z Was czasem bywa w Warszawie i zna ją - tak jak ja - pędzącą bez pamięci, to koniecznie musi kiedyś być tutaj 1 sierpnia. To, jak jednoczy nas ta 17:00 jest nieporównywalne z niczym. Ta minuta, gdy patrzymy w niebo, a całe miasto - całe miasto - to pędzące - STOI.

Pamięć, cześć, chwała.



środa, 14 czerwca 2017

Muzycznie

Znałam kiedyś kogoś, kto kochał muzykę jak ja. Taką samą jak ja. Wtedy naprawdę napawaliśmy się nutami. Wiedziałam, słysząć jakąś piosenkę, że napewno tej osobie też się spodoba. Pisaliśmy w tym samym czasie sms "widziałaś już jest nowa płyta..." jakaś tam...
Fajowo było. Naprawdę - pod tym względem total synchro.
I choć dzisiaj znajomości juz brak, to przypiuszczam, że wciąż nam się podobaja podobne nuty.

Tak w ogóle o muzyce to ja by mogła dużo, bo bardzo, bardzo lubię. I choć bliższa mi sentymentalna spokojna muzyka to  czasem latem i ja zaszaleję:) Dzisiaj przedstawiam moje nieoczywiste upodobania ostatnich tygodni.
Czego, więc,  słucham dzisiaj?

1. Patrick The Pan - Nieodpowieść z Dawidem Podsiadłą (tak! odmienia się) . Tekst, muzyka głos i  teledysk. Serio, serio. Bardzo mnie wciąga.

2.  Miuosh z Kasią Nosowską, Tramwaje i gwiazdy  "dorośnij, dorośnij" - ciarrryyy!

3. Nowy Mrozu  - zawsze gdześ tam lubiłam chłopaka, a ta nowa płyta brzmi nieźle choć jeszcze wszystkiego nie słyszałam. Muszę sobie włączyć w słuchawkach.

4. No i na koniec - Męskie Granie 2017 - do sprzątania extra:))))


A co Wam dzisiaj w duszy gra?

poniedziałek, 12 czerwca 2017

A ja...

Jestem, jestem...
Raczej chyba nikt mnie nie szuka ale tak dla przyzwoitości i porządku piszę.
Skąd taka przerwa i co się działo?
Jak zwykle zajęłam się na 100 % pracą. Znów zmienił mi się szef, znów miałam bardzo dużo pracy.
Po dwóch miesiącach wege zaczęłam jeść mięso. Dlaczego?
Bo zaczęłam tyć:(
Na początku wow - warzywa i kasze, gotowanie i wilki fun, a później coraz gorzej - zamiast kotletów z groszku - naleśniki z dżemem, zamiast warzywnego leczo - ruskie pierogi albo makaron z pieczarkami. Pyszne ale mączne:/ Wiedziałam, że wcale nie o to mi chodziło a jakoś zapał opadł.
Postanowiłam poszukać innej drogi. Szukałam, szukałam i zaczęłam jeść mięso ale mądrze.
Eksperymentuję dalej - od 1.04 - nie jem cukru, nie jem soli, jem mięso ale rozsądne ilości i duszone, gotowane, na parze, z grilla - bez smażenia.
I stało się coś w co nie mogę uwierzyć... chodzę na siłownię. Naprawdę. Powinnam 3 razy w tygodniu i robię wszystko żeby tak się działo ale wciąż mam jakieś wymówki.
Praca do późna, brak siły, złe samopoczucie... zawsze coś.  (Sport jednak trochę zaczynam lubić, a to już coś.)
Ostatnio kolejna niesprzyjająca sytuacja - zapalenie oskrzeli. Niestety jestem teraz chora i choć biorę antybiotyk od kilku dni - wciąż kaszlę. Dzisiaj idę kontrolnie do lekarza, przypuszczam, że dostanę jeszcze kilka dni zwolnienia lekarskiego (choć mam nadzieję, że jednak nie) i być może jakieś leki, które mi w końcu pomogą. Już męczy mnie ten kaszel. Taka piękna pogoda, a ja uziemiona://
Lato przed nami jednak długie, oby było lepiej!

czwartek, 6 kwietnia 2017

WIOSNA

Jesteśmy piękni, trzydziestoletni...
(prawie:P)


niedziela, 26 lutego 2017

Co ostatnio zjadamy?

Są takie trzy kobietki w sieci, których osobiście nie znam ale często czytam co piszą, oglądam ich zdjęcia i filmy, które nagrywają. Inspiruje mnie wiele osób, tych w Internecie też, ale te trzy Panie szczególnie polubiłam. To Justyna, Basia i Monika - pewnie większość z Was też je zna. Kiedy mam takie chwile - "jestem do niczego, nic mi się nie udaje..." to wpadam do nich na dziesięć minut czy na dwie i zaraz mi lepiej. Mądre te dziewczyny są, takie normalne, mówią, że one też mają gorsze dni i problemy. I naprawdę polubiłam je wirtualne.
Dlaczego Ci o tym mówię? Bo ostatnio zainspirowały mnie na dobre. Chyba przypadkiem tak się złożyło, ze gdy byłam chora niedawno, a jak wiesz przez prawie miesiąc nie mogłam pozbyć się kataru na przemian z kaszlem, totalnie straciłam apetyt na mięso. Po prostu nie mogłam piec, smażyć, gotować, kroić mięsa... straciłam też jakby smak i umiejętność doprawiania go. Pan B. mruczał pod nosem, że coś jest nie tak z tym kotletem, a ja patrzyłam na kotlet z daleka z miną pt. jakże można to jeść? Musisz wiedzieć, ze byłam wielką wielbicielką wędlin  - dzisiaj mam wrażenie, że ich skład to sama sól.


Znam już trochę siebie i wiem, ze mój organizm umie poprosić o pewne witaminy czy składniki mineralne - znacie to też - drżąca powieka albo taki apetyt na pomarańcze, że nie można się przed nim obronić. Ja też tak miewam i tutaj też uwierzyłam swojemu wewnętrznemu głosowi, który odrzucił mięso.


W tym samym czasie natknęłam się na posty dziewczyn o zdrowym jedzeniu i wpadłam. Stąd ten wstęp o ich blogach i inspiracji.
Zaprosiłam też do takiego jedzenia Pana B., który na razie dzielnie sobie radzi. Nie jesteśmy ortodoksyjni, słuchamy siebie. Ja jeszcze tak nie miałam, ale jeśli Pan B. ma ochotę na kotleta to zjada go na obiad w barku w pracy. Zdarzyło się to jednak dopiero jeden raz, a trwamy tak już miesiąc. Co więc jemy?
Jemy sery i jajka, jemy też ryby, jemy kasze, warzywa strączkowe i wszelkie inne jemy też owoce. Jemy gluten - choć pewnie wszystkie obecne mody i poradniki polecają by go wykluczyć - jemy, ale staramy się jeść jak najmniej pieczywa, a pszennego nie jemy w ogóle.
Cukier - samo złooooo :)). Staramy się jeść go jak najmniej i zastępować owocami, orzechami ale nie czytamy etykiet z ketchupem aby znaleźć taki bez cukru. Mamy taką zasadę, że jeśli coś można zrobić samemu i wiedzieć co jest w środku to lepiej tak niż kupić "gotowca".



Myślę, że raczkujemy, pomagają nam przepisy z sieci, np:

http://ervegan.com/
http://www.jadlonomia.com/
http://ammniam.pl/
Czytam o tym trochę i faktycznie mimo, że to może chwilowa moda to jednak zdrowa. 
Nie wydajemy na nią zbyt dużo pieniędzy, kg kaszy czy papryki to dużo mniej niż kg mięsa lub szynki, naprawdę gdyby to była droga dieta na pewno bym jej nie stosowała:) Można jeść siemię lniane zamiast chia albo zmielić wiórki kokosowe zamiast gotowej kokosowej mąki - smak ten sam, wartość ta sama, a dużo taniej.
Takie jedzenie to preludium do rezygnacji z pieczywa i cukru - taki rozbieg. Wiem, że jest mi potrzebny.
Jesz, najdasz się i nie czujesz się ciężko. Choćby po to warto.
Jestem z nas dumna, że dzielnie przygotowujemy kotlety z kaszy jaglanej czy pastę z fasoli. Wiecie co jest najbardziej zaskakujące, że zmienił nam się smak. Wszystko smakuje lepiej, intensywniej. Naprawdę.
W jedzeniu naprawdę jest moc i tylko od nas zależy co zjadamy. Życzę Wam dobrych wyborów i smacznej niedzieli:)







poniedziałek, 6 lutego 2017

Plan B.. ? Nie! Plan A.

Chciałabym mieć prawdziwe życie. Nie wirtualne - takie gdzie relacjonuję co robię i jak wyglądam ale prawdziwe - MOJE. To leżenie w łóżku skłania do refleksji. Ze świata bloga przeniosłam się na Instagram i na WhatsUp i uświadamiam sobie, że życie realne  - wzloty i upadki, dobre dni i te bardzo złe  - to jest prawdziwe życie i prawdziwe przeżywanie. Za dużo czasu spędzam w Internecie. Stanowczo. Musze zająć się budowaniem swojego życia, poświęcić czas na zdrowe gotowanie, jakiś ruch i przede wszystkim dla Pana B.
Myślę, że to dobry plan:)


-----------
Ten post nosił pierwotnie tytuł ;"Plan B.". Później wpadłam do Tekstualnej nadrobić zaległości. Przeczytałam TO i zmieniłam tytuł. Bo trzeba być Planem A. Dla siebie.

Choroba jasna!

Podobno ciało  samo wie kiedy powiedzieć stop. Daje znaki  - zaopiekuj się mną. Moje od dłuższego czasu próbowało coś powiedzieć ale od dwóch tygodni już tak serio krzyczy... krzyczy moim kaszlem i gorączką i ogromnym katarem. Zaczęło się od zatok i kropli na katar od lekarza, który chyba chciał mnie troszkę zbyć. Musiałam 3 dni później pójść po antybiotyk, który faktycznie dopiero zaczął stawiać mnie na nogi. Więc tak sobie leżę w domu pod kocem i się staram dbać o siebie. Nie umiem jednak odpoczywać. Nie umiem myśleć o lekach, babskich serialach, książkach... a przecież mogłabym, powinnam. Myślę znów o całym świecie, o kłopotach innych. Wydaje mi się, że to mi w ogóle nie pomaga wyzdrowieć ale znów nie wiem co z tym mogę zrobić?
To znaczy w zasadzie to wiem - uświadomić sobie, że nie każdemu i nie we wszystkim mogę pomóc, że nie zawsze też muszę. Bo to moje "muszę" wpędza mnie w poczucie winy, bezradność  w kolejne, a myślenie o sobie w następne.Tylko czemu czuje się winna? Czemu myślenie o sobie rozpatruję w kategorii winy?
Tego jeszcze nie odkryłam ale może jeszcze kilka dni pomyślę i coś wymyślę:) Czasem myślę jednak, że chyba lepiej byłoby pogadać z kimś kto się na tym naprawdę zna. Bo nie umiem sama zdecydować jaki sposób myślenia o świecie jest zdrowy i normalny, a jaki już nie?

Na razie muszę się wyleczyć. To plan numer 1 :) Zwolnienie mam do jutra, dzisiaj kończę antybiotyk. Jeden dzień na zebranie się w sobie i znów praca. Praca, od której tak dobrze czasem odetchnąć.
Marzy mi się wypad weekendowy, gdzieś poza Warszawę, gdzieś na dwa dni ładowania akumulatorów, które już mi się właściwie całkiem rozładowały:/ Tylko musi być w rozsądnej cenie
i nie na końcu Polski. Może coś polecicie?:)


-------

Bardzo proszę wszystkich, których losami się przejmuję aby nie odczytali źle mojej intencji. Nie chodzi o to, że nie chce pomóc i nie można mnie angażować. Chcę tylko sama w sobie umieć ocenić na ile to co myślę i jak przeżywam jest adekwatne do problemu. Bo widzę sama, że często dużo bardziwj wszystko przeżywam niż powinnam po prostu.

niedziela, 1 stycznia 2017

2016/2017

No i już cichną strzały. Coś z pozoru tylko ważnego minęło, ale nic istotnego się nie zdarzyło. Jak zwykle było to oczekiwanie na cud (...). Puknęło i zgasło, (...) a jutro dzień jak co dzień.

Zdzisław Beksiński "Beksiński. Dzień po dniu kończącego się życia"

Mój 2016 rok to rok pracy. Pracowałam za ciężko, za dużo. Dojrzewałam do myśli o zmianie i dopiero teraz do tego dojrzałam. Chociaż wciąż zastanawiam się czy nie jest ważniejsze teraz skoncentrować się na zdrowiu, a pracę zmienić jak się uda, bez napinania się.

To był także rok wielkich lęków, niepokoju, troski, obaw o najbliższych, o rodzinę. Rok nerwów, niepoukładania w głowie, próby ustalenia priorytetów (nieudanej). Rok stresu - niemijającego.

Mój 2016  to też rok wielkiej miłości do mojego małego siostrzeńca. Znów zbyt dużej - natrętnej czasem, przesadnej, męczącej dla Jego rodziców. Miłości, z paraliżującym strachem o jego zdrowie. Przeglądam ponad 2 000 zdjęć w moim telefonie. Na 90 % zdjęć jest ON. (to chyba nie jest do końca normalne ;))

To także rok oddalenia się od ludzi. Straciłam wiele kontaktów, nadszarpnęłam kilka relacji. Większość przeniosła się do świata Internetu - bo tak szybciej i prościej. Nie muszę nigdzie iść, mogę pogadać z kimś nawet o ważnych sprawach przed snem i to jest ok, ale gdy dłużej o tym pomyślę to przecież tak się tworzy samotność.

2016 rok to także rok poddawania się, próby walki, która kończyła się fiaskiem. Na różnych polach.

To rok, który był w zasadzie nijaki. Nijaka codzienność, nijakie wakacje, nijak w pracy, nijak w głowie, nijak w sercu. Mimo, że były też fajne i miłe chwile cały ten rok kojarzy mi się niestety ze stresem.

2017!

Daj mi w końcu zrozumieć, że ja też jestem warta uwagi bez wyrzutów sumienia. Mojej własnej uwagi. Że mój mąż to też moja rodzina, a może nawet przede wszystkim. Że moi rodzice mają poza mną jeszcze trzy córki, które też się o nich troszczą. Że wszyscy moi siostrzeńcy mają swoich rodziców i nie muszę codziennie o nich drżeć. Że jeśli coś się ma stać to i tak się stanie nawet jeśli nie będę przez to spała przez dwie noce. Że siłę można czerpać garściami od Boga tylko trzeba chcieć. Pozwól mi wszystko poukładać w głowie, pozwól mi na spokój, na oddech, na harmonię i równowagę.

Na powrót do siebie.