Weekend pod znakiem choroby Pana B.
Podaję leki, pocieszam (bo to wszak ciężki czas),
robię tysięczną herbatę z cytryną.
Katar ...kaszel...
biedny cierpi...
Jestem dzielna.
Praca mnie stresuje.
Jutro kilka spotkań
w tym jedno
najważniejsze.
Mam wrażenie, że biegam
ganiając swój ogon.
Ciężkie takie bieganie gdy właściwie nie widać celu.
Czekam aż ktoś klaśnie w ręce
i pokaże dokąd mam biec.
Czuję, że długo tak nie pociągnę.
Mam dość siebie takiej marudzącej
(mam wrażenie, że tylko to ostatnio umiem).
Moja siostra urządza mieszkanie
- wspieram na ile mogę
(głównie przez telefon) -
uwielbiam to robić to mnie relaksuje :)
Głównie kieruję się intuicją
ale jestem zodiakalnymi rybami
więc intuicja to moja mocna strona:)
Chyba jestem w pułapce.
Labiryncie, z którego nie znajduję wyjścia.
Miotam się.
Czekam co się wydarzy.
Wiem, że przecież musi być jakieś wyjście...
"Nikt nie przypływa."