Myślałam, że już mnie to nie rusza...
Ten rytm,
który wyznacza stukot obcasów po chodnikach.
Trąbienie aut , szum szyn tramwajowych,
"puf, puf" - uderzenia pary z przyulicznych kawiarenek,
z których wyskakują na chodnik panie z gorącymi kubkami w dłoniach,
Myślałam, że mi to minęło.
Obijanie się o przypadkowych przechodniów w przejściu podziemnym,
patrzenie pod stopy, żeby się nie potknąć.
Schody...
schody....
... schody.
A jednak.
Kiedy mijam centrum miasta,
przejeżdżając pod nim metrem,
wsiadam do zatłoczonego tramwaju
po to by później
gęsiego po chodniku
maszerować
z tłumem trybików, maszyn
mieszczących się w szklanych wieżowcach
- to nie myślę o tym zwykle,
że przecież mogło być inaczej...
A jednak mnie to rusza.
Jednak nadal rytm miasta
wywołuje przyjemny dreszcz.
Zwłaszcza wcześnie rano, gdy wszyscy spieszą się do pracy.
Nie często mam okazję Ją taką oglądać -
budzącą się.
To miasto poranne jest moim ulubionym.
Jeszcze nie w pełni obudzone,
ale już nie śpiące.
Wiem, że już była
ale niezmiennie mnie zachwyca:
--- // ---
Odpowiednie dawkowanie sobie pewnych doznań jest drogą do ciągłego zachwytu
nad Tą, która jest tak często nielubiana.